Franciszek Mączyński ksiądz infułat (ur. 2 X 1901 r. w Pacynie, zm. 17 X 1998 r. w Rzymie). Święcenia kapłańskie przyjął w 1926 r. W 1930 r. ukończył studia z zakresu nauk biblijnych na Uniwersytecie Warszawskim.
W czasie II wojny światowej był więziony w obozach koncentracyjnych w Sachsenhausen i Dachau. Przyczynił się do powstania Gimnazjum przy II Korpusie Wojska Polskiego w Trani w 1945 r. W latach 1946–1958 był ojcem duchownym Papieskiego Instytutu Polskiego i Papieskiego Kolegium Polskiego w Rzymie. Współpracował z sekcją polskią Radia Watykańskiego w latach 1947–1958.
Przez prawie czterdzieści lat piastował stanowisko rektora Papieskiego Instytutu Polskiego w Rzymie, a w latach 1968–1998 konsultora Kongregacji Zakonów. W 1968 r. został infułatem, a od 1973 r. był kanonikiem honorowym Bazyliki św. Piotra w Rzymie. W ostatnich latach życia część swych zbiorów przekazał do Ośrodka Dokumentacji i Studium Pontyfikatu w Rzymie. Humanista, znawca sztuki i kolekcjoner.
Wspomnienie śp. rektora Papieskiego Instytutu Polskiego w Rzymie
Ks. infułat Franciszek Mączyński był kapłanem diecezji włocławskiej. Urodził się 2 X 1901 roku w Pacynie w powiecie gostynińskim w dawnej Guberni Warszawskiej. Po maturze, uzyskanej w roku 1922 w Liceum im. Piusa X przy Wyższym Seminarium Duchownym we Włocławku, wstąpił do tegoż Seminarium. Święcenia kapłańskie otrzymał 22 VIII 1926 r. z rąk bpa Stanisława Zdzitowieckiego. Następnie odbył studia specjalistyczne na Uniwersytecie Warszawskim, zdobywając w 1930 roku tytuł magistra z biblistyki. Od 6 X 1930 r. do 1 VIII 1931 r. był wikariuszem parafii św. Mikołaja w Kaliszu. 1 VIII 1931 rozpoczął pracę prefekta, najpierw w Gimnazjum im. Ks. Jana Długosza we Włocławku, a później od 5 X 1932 r. w Państwowym Gimnazjum im. Kazimierza Wielkiego w Zduńskiej Woli. Potem od 10 IX 1935 r. do chwili aresztowania w 1939 r. wykładał nauki biblijne w Seminarium we Włocławku. W tym samym czasie pracował w redakcji czasopisma Ateneum Kapłańskie razem z ks. prof. Stefanem Wyszyńskim, późniejszym Prymasem Polski.
W nocy z 7 na 8 XI 1939 roku został aresztowany przez Gestapo i uwięziony najpierw we Włocławku, a 17 I 1940 r. przewieziony do Lądu nad Wartą, później do Szczeglina. Od 29 VIII 1940 r. więziony w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen pod Berlinem (nr obozowy 29993), skąd 14 XII 1940 r. zostaje przetransportowany do obozu koncentracyjnego w Dachau (nr obozowy 22831). W czasie pobytu w obozie stara się działać w dziedzinie formacyjnej wśród księży i kleryków. Od 1 IX 1943 r. jest poddany doświadczeniom z malarią. Skutki tego trwają jako ataki malaryczne aż do 1951 r. W obozie w Dachau przetrwa aż do wyzwolenia w dniu 29 IV 1945 r. przez wojska amerykańskie. Podobnie jak wielu innych kapłanów, którzy doczekali wyzwolenia z obozu, wielokrotnie podkreślał, że to uwolnienie nastąpiło dzięki szczególnemu wstawiennictwu św. Józefa.
Po uwolnieniu z obozu świadczy posługę kapłańską najpierw wśród Polaków - głównie oficerów Polskich - w Muranu (Bawaria). Jesienią 1945 r. przybywa do Włoch. Przez okres około jednego roku przebywał w Trani w południowych Włoszech, gdzie był współinicjatorem powstania Gimnazjum przy II Korpusie Wojska Polskiego. W październiku 1946 r. przybywa do Rzymu, gdzie biskup polowy, Józef Gawlina reprezentujący polskie władze kościelne, powierza mu pełnienie posługi ojca duchownego w Papieskim Instytucie Polskim i Papieskim Kolegium Polskim w Rzymie. 5 XII 1958 r. dekretem Kongregacji ds. Seminariów i Uniwersytetów zostaje mianowany rektorem Papieskiego Instytutu Polskiego. Tę funkcję pełnił przez blisko 30 lat, do końca września 1987 r. Jako rektor Instytutu kontynuował rozpoczęte przez poprzedniego rektora, ks. Mariana Strojnego, prace zmierzające do poprawy funkcjonowania i ulepszenia warunków mieszkaniowych tego polskiego domu dla księży. Był rektorem w czasie, kiedy do Rzymu przybywali biskupi na cztery kolejne sesje Soboru Watykańskiego II. Wielu biskupów polskich zatrzymywało się w Instytucie. Ks. infułat F. Mączyński służył im wieloraką pomocą, co niejednokrotnie sami księża biskupi z wdzięcznością wspominali.
W czasie rektorstwa ks. F. Mączyńskiego zreorganizowane zostają przez ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Polski, sprawy stypendialne. Głównie chodziło o właściwe przeznaczenie i wykorzystanie funduszów, jakie składała Liga Katolicka Polonii Amerykańskiej na polskie domy kościelne dla duchownych studiujących za granicą: w Paryżu - Polskie Seminarium Duchowne, a w Rzymie - Papieskie Kolegium Polskie i Papieski Instytut Polski. Podczas długiego rektorowania ks. inf. Mączyńskiego Instytut stał się domem na czas studiów dla około 170 księży studentów. Ponad 20 z nich zostało mianowanych biskupami.
Bliski Prymasowi Tysiąclecia, kard. S. Wyszyńskiemu, ks. F. Mączyński starał się służyć mu pomocą pośrednicząc w załatwianiu różnych spraw w dykasteriach watykańskich, szczególnie podczas pobytów Prymasa Polski w Rzymie. Przez 12 lat (1947-1958) pracował także w Radiu Watykańskim. Od 20 IV 1968 r. był konsultorem Kongregacji Zakonów. Był odznaczony różnymi godnościami m.in. w roku 1957 godnością prałata domowego Ojca świętego, a 15 VIII 1973 r. mianowany kanonikiem honorowym Patriarchalnej Bazyliki św. Piotra w Rzymie.
Zmarł w czasie, kiedy w Rzymie przebywało wielu biskupów polskich, którzy przybyli z okazji 20. rocznicy pontyfikatu Ojca Świętego Jana Pawła II. Liczni z nich mieszkali wówczas w Instytucie. Kilku było obecnych przy jego śmierci w dniu 17 X 1998 r. Na drugi dzień po śmierci (18 X) w kaplicy Instytutu odprawione zostały uroczyste nieszpory żałobne, którym przewodniczył ks. abp Stanisław Nowak, a następnego dnia rano (poniedziałek 19 X), również w kaplicy Instytutu, koncelebrowana przez licznych biskupów i księży, Msza św. żałobna, której przewodniczył ks. bp Marian Gołębiewski. We wtorek (20 X) po południu miała miejsce liturgia eucharystyczna w Bazylice św. Piotra, której przewodniczył ks. abp Szczepan Wesoły, koncelebrowali: ks. bp Stanisław Dziwisz, rektorzy Papieskiego Instytutu i Kolegium Polskiego, oraz blisko 40 innych kapłanów. W liturgii uczestniczyła także grupa polskich sióstr pracujących w Rzymie, a także wierni świeccy. Po liturgii ciało Zmarłego Ks. Infułata zostało zabrane i - zgodnie z życzeniem wyrażonym w jego testamencie - przewiezione do Polski. Msza św. pogrzebowa pod przewodnictwem Prymasa Polski kard. Józefa Glempa z udziałem wielu biskupów i kapłanów oraz przyjaciół z kraju i zagranicy odprawiona została 23 X w bazylice katedralnej we Włocławku.
Nawet dwa tysiące ofiar
Z ks. prałatem Józefem Majem, proboszczem parafii św. Katarzyny
na warszawskim Służewie w latach 1985-2013,
rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
Od kiedy Ksiądz Prałat posiada wiedzę na temat pochówków więziennych na cmentarzu przy Wałbrzyskiej?
– Od 16 stycznia 1986 roku. Chodziłem tego dnia po kolędzie. Gdy przyszedłem do mieszkania pana Franciszka Skoneckiego, ten wyprosił żonę i po upewnieniu się, z kim rozmawia, powiedział mi o tym cmentarzu. Nie wiedziałem, co zrobić z tą informacją. Następnego dnia natychmiast skontaktowałem się z Wiesławem Chrzanowskim i powiedziałem mu o sytuacji. „Niech ksiądz wszystko dokładnie spisze, bo ja pamiętam, jak więźniowie straszyli się wzajemnie, mówiąc: ’Uważaj, bo cię wywiozą na Służew’”, poradził mi. Tak też uczyniłem.
Później zawiązał Ksiądz Społeczno-Kościelny Komitet Uczczenia Ofiar Terroru Władzy z lat 1944-1956?
– Tak. Państwo nie chciało zarejestrować naszego komitetu i wówczas mecenas Andrzej Grabiński i późniejszy premier, mecenas Jan Olszewski, wybrali się do księdza Prymasa Józefa Glempa, który powołał Społeczno-Kościelny Komitet Uczczenia Ofiar Terroru Władzy z lat 1944-1956. Ale ta wiedza, którą mieliśmy od jednego człowieka, nie była wystarczająca do działań formalnych. Z pomocą przyszła nam wtedy bez wątpienia Boża Opatrzność. Zacząłem robić w tym czasie remont drewutni, która stała na folwarku plebańskim, bo potrzebowałem pomieszczenia na pralnię. Poprosiłem grabarzy, żeby uprzątnęli z niej ogromną stertę drewna. Pod koniec dnia przyszli do mnie robotnicy, mówiąc, że znaleźli jakieś pudło z papierami, i zapytali, czy mają je spalić. „Broń Boże”, powiedziałem im i poszedłem zobaczyć, co to za pudło. Było z porządnej grubej tektury, ktoś więc celowo chciał zabezpieczyć te dokumenty przed zniszczeniem. Poprosiłem, żeby zaniesiono je do sali katechetycznej, by trochę przeschły, bo pod drzewem była wilgoć. Zacząłem te maszynopisy i rękopisy przeglądać. Była tam m.in. korespondencja z 1947 r. księdza proboszcza Adama Wyrębowskiego, mojego poprzednika, z Alojzym Grabickim, naczelnikiem więzienia na Mokotowie, i z panią prokurator Bakałow. Mało kto dziś pamięta, że prokuratorem dla Warszawy w tamtym okresie była Rosjanka, oficer armii sowieckiej.
Czego dotyczyła ta dokumentacja?
– Ksiądz Wyrębowski przede wszystkim bardzo jasno określił czas, kiedy na cmentarzu przy Wałbrzyskiej zaczęto pochówki. To był lipiec 1945 roku. Kiedy je skończono, tego dokładnie nie wiem, bo tu są różne informacje. Dowiedziałem się, że pogrzebano tu do dwóch tysięcy ludzi. Czaszka, którą teraz znaleziono w jednej z jam grobowych, powinna być symbolem tego wszystkiego, co się wtedy tutaj działo. Jest ona zmasakrowana, rozbity nos, wybite zęby, żuchwa zdruzgotana. To symbol tortur, przez jakie ci ludzie przechodzili. To bardzo ważne, co pan profesor Krzysztof Szwagrzyk tutaj robi, bo kiedy zawiązaliśmy nasz Komitet i rozpoczęliśmy pracę, wyśmiewano nas i nazywano konfabulantami. Twierdzono, że opowiadamy o pochówkach więziennych w tym miejscu z powodu naszego zapiekłego antykomunizmu. Gdy w 1991 roku powiedziałem otwarcie o grobach zbiorowych na Wałbrzyskiej, publicznie nas wyśmiano.
Komu Ksiądz o tym mówił?
– Dziennikarzom. Nie było zainteresowania ekshumacjami, a raczej rozbudzana była świadomie publiczna niechęć. Tylko zwykli ludzie odnosili się w większości bardzo życzliwie do prac naszego Komitetu. Gdy zaczął on funkcjonować, zgłaszały się do mnie rodziny ofiar, które mogły spoczywać na Wałbrzyskiej.
Dużo było takich osób?
– Jest 16 grubych teczek, które zgromadziłem przez te lata. Obecnie te dokumenty zabezpieczane są przed erozją i skanowane na płytki. To spory materiał dokumentacyjny. Jaki los tego będzie, nie wiem. Ale wydaje mi się, że przynajmniej wybór dokumentów powinien zostać opublikowany. Wcześniej powstała książka Zbigniewa Taranienki „Nasze Termopile”, w której jest zawarta część tych materiałów. Warto wspomnieć o dwóch osobach, które zdały mi relacje. Pierwszą była pani majorowa Sałacińska. Złotymi dolarami przepłaciła strażników na cmentarzu, którzy wskazali jej miejsce pochówku męża. Nocą 1948 roku dokonała jego ekshumacji ze zbiorowego grobu. Później była jedną z tych osób, które potwierdzały fakt istnienia tutaj zbiorowych mogił. Jej oświadczenie jest w tych teczkach. Drugą osobą był ksiądz infułat Franciszek Mączyński, którego pisemna relacja również jest zachowana. Był on przed wojną sekretarzem biskupa włocławskiego, którego bratanica Helena Trzcińska, będąca w strukturach wywiadu WiN, została aresztowana przez UB i osadzona na Rakowieckiej.
Co ksiądz infułat Mączyński zeznał na temat bratanicy?
– Chciał uwolnić Trzcińską z więzienia. Pomógł mu w tym osobiście Ojciec Święty Pius XII, wielki i święty Papież, który sprawował swój pontyfikat w straszliwym czasie. Ojciec Święty skontaktował księdza infułata Mączyńskiego z królewską rodziną di Savoia, która panowała we Włoszech. Mieszkali oni już wtedy w Szwajcarii. Przez tę rodzinę ksiądz infułat nawiązał kontakt z władzami w Moskwie, a później w Warszawie i uzyskał formalną zgodę na zabranie Halszki Trzcińskiej z więzienia i wywiezienie jej z Polski. Zachowali się podle, bo na trzy dni przed przyjazdem księdza infułata Mączyńskiego zabili ją w straszny sposób na Rakowieckiej. Rozbierali Trzcińską do naga i wkładali do koryta z wodą, do którego wpuszczali wygłodniałe szczury wodne, a te ją żywcem jadły. Tak zabili tę mężną kobietę. Ksiądz infułat był później na cmentarzu na Wałbrzyskiej, gdzie za dnia dokonał oficjalnej jej ekshumacji. Ciało Trzcińskiej przeniesiono do grobu, który istnieje do dziś na tym cmentarzu.
Byli mieszkańcy Służewa twierdzą, że widzieli, jak zwożono na Wałbrzyską ciała więźniów na furmankach.
– Tak było, bo tutaj na skutek wyburzeń w czasie Powstania Warszawskiego były duże obszary niezamieszkałe. W związku z tym oni w sposób dyskretny mogli wozić te ciała, był też koń na stanie i furmanka. Co ciekawe, dziś w odkrywanych grobach archeolodzy nie znajdują prawie żadnych śladów materialnych, te ciała były wrzucane nagie. Wykopaliska potwierdzają to, co kiedyś powiedział mi jeden nieszczęsny człowiek, który pracował w UB. Półtora roku przed śmiercią przyszedł do mnie z płaczem, to był jeden z trudniejszych momentów w mojej pracy duszpasterskiej na Służewie. Był majstrem budowlanym zatrudnionym przez UB „do robót ścisłych”, czyli tajnych i specjalnego znaczenia. Był dwa razy na cmentarzu, gdy wrzucano ciała do dołów. Widział, że były nagie i miały przywiązane na sznurku do dużego palca u nogi kartki z wypisanym numerem. Brak elementów ubrań przy ekshumowanych obecnie potwierdza pośrednio tę tezę.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Czartoryski-Sziler
Artykuł opublikowany na stronie:
https://naszdziennik.pl/polska-kraj/85140,nawet-dwa-tysiace-ofiar.html